WĘDRUJĄC PO EUROPIE CZECHY
WĘDRUJĄC PO EUROPIE
CZECHY
Czwartek 9 lipca 2015
Gdy idziemy poprze świat chwalmy Boga, w każdym miejscu w każdy czas chwalmy Boga…
Jest czwartek 9 dzień lipca. Ta pielgrzymka zapadnie nam na pewno głęboko w pamięć.
Nie przypuszczaliśmy rano, że prócz zwiedzenia zaplanowanych miejsc spotkają nas jeszcze i inne atrakcje. Jak zwykle rozpoczynając pielgrzymkę uczestniczyliśmy w mszy świętej i po przyjęciu Chrystusa do naszych serc, pełni entuzjazmu wyruszyliśmy w zaplanowaną trasę. Oczywiście, naszym opiekunem i przewodnikiem był jak zawsze nieoceniony ks. Władysław.
Dzień zapowiadał się wspaniale, temperatura mile się obniżyła a pogoda pozostała słoneczna.
Wszystkie miejsca w naszym busie były zajęte. Jak zwykle podziwianie pięknych widoków za oknem przeplataliśmy modlitwą i śpiewem.
Wystarczył jeden postój po drodze by dotrzeć do pierwszego celu naszej pielgrzymki. Była to jaskinia Punkevni i sąsiadująca z nią przepaść Macochy.
Oba te miejsca położone są w krainie geograficznej – Morawski Kras.
Wpierw udaliśmy się na taras widokowy przepaści(138,4 m głębokości). Wrażenie nie było piorunujące, choć porośnięte zielenią skały i dwa małe jeziorka na dnie ( 7m i 40 m głębokości ) dawały pole do wyobraźni.
Warto przytoczyć tu legendę, która wyjaśnia skąd pochodzi nazwa przepaści – Pewna wdowa miała pasierba w własnego bardzo chorowitego synka. Wdowa zamartwiała się o Jego zdrowie. Usłyszała kiedyś od znachorki, że dopóki żył będzie pasierb, Jej własny syn nigdy nie wyzdrowieje i w konsekwencji umrze. Wtedy wdowa zdecydowała się na czyn straszny. Podstępnie zaprowadziła pasierba nad skraj przepaści i pchnęła w dół….Przekonana, że pasierb nie żyje, poszła do domu a tam z przerażeniem odkryła, że Jej własny syn leży martwy… Zdesperowana wzięła martwe dziecko na ręce, poszła nad przepaść i skoczyła. Nie wiedziała, że pasierb, którego strąciła w przepaść zdołał się uratować. Uchwycił się rosnących na ścianach przepaści traw i porostów a Jego wołanie usłyszeli ludzie i pośpieszyli Mu z pomocą. Od tej pory przepaść ta nosi nazwę Przepaści Macochy.
Przy tarasie widokowym nad przepaścią zobaczyliśmy skupisko sklepików z pamiątkami oraz restaurację gdzie co bardziej głodni z nas mogli zjeść obiad. Tam też poczekaliśmy aż przyjdzie nasza pora by zjechać gondolą kolejki linowej w dół i wejść w podziemne korytarze jaskini Punkevi.
Korytarze od razu zrobiły na nas ogromne wrażenie i wprawiły w zachwyt. Pełne były takich dzieł natury jak stalaktyty, stalagnaty i stalagnity. Miła pani przewodnik oprowadzała na krętymi tunelami jaskini do kolejnych komnat i opowiadała różnorodne ciekawostki o oglądanych tworach natury. Tego nie da się opisać jak różnorodne formy i kształty powstawały Przez miliony lat. Jakim epizodem wydaje się życie człowieka wobec tak długowiecznych dzieł przyrody. Ochy i achy towarzyszyły nam nieustannie. W pewnym momencie u końca wijącego się korytarza ujrzeliśmy światło dzienne.
I to było to COŚ czego w żaden sposób nie da się zapomnieć… Całe dno przepaści Macochy w pełnej krasie….Ogromne, majestatyczne, zapierające dech w piersiach. Widok był magiczny, ba, wręcz baśniowy…Nie mogliśmy przestać nacieszyć się pięknem tego miejsca. Tym razem podziwialiśmy nie dzieło rak ludzkich a samej Matki Natury. Oczywiście zrobiliśmy mnóstwo zdjęć by móc przywołać w pamięci to miejsce gdy spojrzymy potem na fotografię. Jednak uważam, że żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego co widziały nasze oczy. Chciałoby się jeszcze długo tam pozostać i upajać się tym widokiem, ale trzeba nam było iść dalej. Tym razem czekała nas inna atrakcja. Idąc korytarzami dotarliśmy do podziemnej rzeki Punkvy (40 m głęboka). Tam wsiedliśmy całą grupą do dość bezpiecznej i przestronnej łodzi. Łódź płynęła poprzez wijące się koryto rzeki. Musieliśmy uważać by nasze głowy i ręce były bezpieczne, ponieważ zewsząd wystawały skalne nacieki. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze jedną komnatę i tym samym szlakiem wodnym popłynęliśmy w kierunku wyjścia z jaskini.
Niesamowitym przeżyciem były podczas spływu zaintonowane przez ks. Władysława a śpiewane prze nas pieśni religijne. Głos niósł się po krętych labiryntach rzeki i robiło to duże wrażenie. Udało nam się i w podziemiach chwalić Pana… Chyba też spodobało się naszemu czeskiemu kapitanowi łodzi bo prosił o bis… Tak to było piękne miejsce i pięknie przeżyte chwile.
Jednak jako, że byliśmy pielgrzymami, trzeba nam było udać się w dalszą drogę. Pojechaliśmy do Boskovic, miejscowości gdzie na zalesionym szczycie górskim znajdują się ruiny zamku z XIII wieku. Na krótko zatrzymaliśmy się na rynku tego miasta.
Następnym i już ostatnim celem naszej pielgrzymki był kościół św.Jana Nepomucena zbudowany w 1720 r.(zabytek Unesco). Kościół stoi na wzniesieniu Zelena Hora w miasteczku Zdar Sazovu. Zachwyciliśmy się architekturą tego kościoła. Przy jego budowie wykorzystano symbolikę pięciu gwiazd, które jak mówi legenda. Ukazały się po śmierci św.Jana Nepomucena. Tak więc kościół ma kształt pięcioramiennej gwiazdy, ma pięć ołtarzy, pięć pięciokątnych i owalnych ołtarzy, pięć gwiazd i pięć aniołów na ołtarzu głównym. Choć kościół był zamknięty dla zwiedzających, nasz niezastąpiony ks. Władysław sprawił, ze pracujący tam człowiek pozwolił zobaczyć nam wnętrze kościoła. Zaintrygowało nas też to, że pomiędzy kościołem a okalającym go murek z kaplicami, znajduje się cmentarz, Trzeba przyznać, że to niecodzienne rozwiązanie. Ze wzniesienia, na którym znajduje się kościół rozpościera się przepiękny widok na panoramę miasta. Nieco bliżej leży malownicze jezioro o obok stoi ogromny klasztor Cystersów. Jednak nie mieliśmy już dość czasu by bliżej mu się przyjrzeć. No właśnie, tu powstał problem. Mieliśmy za dużo wrażeń a za mało czasu.
Przyszła pora by wracać do domu. Wtedy okazało się, że nasz kierowca nie będzie wkrótce już mógł dłużej prowadzić pojazdu bo przekroczyłby limit godzin, które określają ilość czasu pracy za kierownicą. Byliśmy zmuszeni sprowadzić z Katowic nowego kierowcę. By ten czas przeczekać wróciliśmy do Boskovic. W tamtejszym supermarkecie zrobiliśmy zakupy co bardziej atrakcyjniejszych cenowo towarów. Potem ruszyliśmy w stronę Polski na spotkanie z nowym kierowcą. Gdy tak się już stało i jechaliśmy do Katowic przekonani, że to już koniec naszych powrotnych kłopotów, zdarzył się fakt, którego nikt z nas nie przewidział…. Nasz samochód …po prostu…stanął….Skończyło się paliwo. Miny mieliśmy nietęgie. Było po północy, autostrada, do najbliższej stacji paliw daleko… co teraz? Grozy sytuacji dodawały podmuchy powietrza gdy złowieszczo mijały nas pędzące pojazdy…..Strach byłoby iść nocą pieszo po autostradzie i szukać pomocy. Opatrzność jednak nad nami czuwała… Jechał bowiem ciągle za nami samochód, który dowiózł nam nowego kierowcę, a który również wracał do Katowic. I dzięki temu dostarczenie paliwa było wykonalne. W tym czasie gdy czekaliśmy na paliwo mieliśmy okazję przekonać się jak reagujemy na tak ekstremalne sytuacje. I można z całą pewnością powiedzieć, że przeszliśmy ten egzamin zwycięsko. Pomimo zmęczenia i późnej pory nie zgasł w nas optymizm i radość z minionego dnia. Dzielnie znieśliśmy tę próbę. A i humor nas nie opuszczał. Gdy dotarliśmy do Katowic było już po 2-giej a nocy. Nikt jednak nie musiał się tułać by dojechać do domu. Mieszkający w odleglejszych miejscach skorzystali z pomocy ks. Władysława i kierowcy busa, którzy to pomimo nocnej pory ofiarowali się by pomóc w powrocie do domu. Myślę, że był to piękny dzień i piękna pielgrzymka. A kłopoty, które nas spotkały ? Były jak przygoda dzięki, której mogliśmy się przekonać jacy naprawdę jesteśmy.
Opracował : Lwica