PIELGRZYMKA DO MEKSYKU 2014 DZIEŃ V
Dzień piąty - 7 lutego 2014 r.
Po śniadaniu około godz. 8.00, ruszamy z hotelu na lotnisko. Trzema taksówkami podjeżdżamy pod sklep z wyrobami ze srebra. Podziwiamy piękne meksykańskie rękodzieło, część z nas dokonuje zakupów. Wyroby naprawdę oryginalne i piękne…
Na lotnisku Mexico City po odprawie bagażu i odbiorze biletów przechodzimy jak zwykle szczegółową kontrolę osobistą. Nasz samolot do Cancun nie jest przepełniony, tak że część z nas zmienia swoje miejsca, na miejsca przy oknach by lepiej obserwować start i lądowanie. Z niewielkim opóźnieniem o godz. 11.45 startujemy. Pod nami ciągnąca się kilometrami stolica, potem morze niebiesko-granatowe i wreszcie zieleń dżungli Jukatanu poprzecinana dziwnymi kreseczkami. Dopiero następnego dnia będziemy wiedzieć, że te z góry widoczne kreseczki to bardzo proste drogi i autostrady.
Po wylądowaniu odbieramy bagaże (przyleciały wszystkie i nie uszkodzone – co nie zawsze się zdarza) i podjeżdżamy pod wypożyczalnię samochodów by odebrać nasze pojazdy. Jeden to 5-cio osobowy „Jeep” a drugi 7-mio osobowy „Chrystler”. Za kierownicą pierwszego Krzysiu, drugi prowadzi Tomek. Po dotarciu do hotelu i rozpakowaniu się, prawie wszyscy spotykamy się na plaży, która przylega do naszego hotelu „ IMPERIAL LAS PERLAS” Część zażywa kąpieli stwierdzając, że woda jest ciepła i podobnie jak w Bałtyku słona.
Po kolacji msza święta, po której bliżej poznajemy miejsca i historię klasztoru w Izamal, w którym znajduje się figura MB patronki Jukatanu. I wydawałoby się, że tym akcentem zakończymy ten kolejny dzień. Jednak ktoś rzuca hasło – spotkajmy się na i wspólnie pośpiewajmy. Tak też się stało. Było bardzo sympatycznie, ale niestety potwierdziło się, że znamy tylko pierwsze zwrotki popularnych piosenek lub ich refreny. Tylko Krysia okazała się mistrzynią z fenomenalną pamięcią i trochę dorównywał jej don Stefano.
Ciepły wiatr od morza, temp. 26 st.C i jak w piosence „…a nam się wcale nie chce spać!”. Tutaj jest godz. 22.30, a u nas w Polsce 5.30 …..
Dzień szósty - 8 lutego 2014 r.
Budzi nas piękne słońce oraz szum morskich fal. Jesteśmy w Cankun. Nam miejscowość kojarzy się z wypoczynkiem na biało piaszczystej plaży. Cankun w języku Majów oznacza „gniazdo węży”. Historia tego miasta niezwykle krótka bo zaledwie sześćdziesięcioletnia. Miasto powstało jako konkurencja dla miasta Acapulco i ma wielu zwolenników. To dla nich zbudowano ponad 150 hoteli w których może mieszkać blisko 30 tys. Osób. Oprócz wypoczynku na plaży, oferuje się też turystom np. nurkowanie. My wybraliśmy zgodnie z programem zwiedzanie.
Prostą jak strzała autostradą jedziemy blisko 280 km do miejscowości Izamal. To tutaj w XVI wieku kolonizatorzy hiszpańscy zbudowali na szczycie piramidy kościół i klasztor franciszkanów. Z kamieni z rozebranej piramidy majów wzniesiono imponującą budowlę z największym ograniczonym 75 eleganckimi łukami i mierzącym 7 806 m kw. atrium w Meksyku.
|
|
|
|
|
|
|
Przed głównym ołtarzem z figurą MB Niepokalanie Poczętej ks. Władysław Kolorz odprawił mszę św. , w której oprócz nas, nabożnie uczestniczyło kilkoro Meksykanów. Po mszy św. mieliśmy okazję zwiedzić jeszcze przyległe do klasztoru otwarte w 2003 roku muzeum Jana Pawła II – nadal obdarzonego wielkim szacunkiem i czcią przez tutejszych mieszkańców. Zgromadzono w nim pamiątki po tym Wielkim Papieżu naszym Rodaku.
Zaplanowany obiad w restauracji przy rynku w Izamal nie doszedł do skutku bo okazało się , że są tylko 2 porcje kurczaka. Na 12 osób zdecydowanie za mało. Ruszyliśmy w drogę do Chichen Itza licząc, że po drodze coś zjemy. I rzeczywiście po kilkudziesięciu kilometrach przy drodze zwraca naszą uwagę niezwykła restauracja. Właściciel przygotował na naszych oczach fantastyczną wieprzowinę, frytki, puree z fasoli oraz lekko pikantną sałatkę jarzynowo - warzywną. Po podaniu posiłku usiadł na krzesełku obok i nie tracąc ani chwili czasu rzeźbił fantastyczne maski. Jedną z nich - w ocenie wszystkich najładniejszą kupiła Jadzia.
W oczekiwaniu na posiłek – jak już wspomniałam – przygotowywany na naszych oczach, przeszliśmy kilkadziesiąt metrów zobaczyć typowy meksykański cmentarz. Bogatsze rodziny posiadają grobowce w kształcie kapliczek, biedniejsi tylko płyty nagrobne wylane z betonu. Inne są też zwyczaje czczenia pamięci zmarłych. Na grobach spożywa się posiłki i np. śpiewa oraz gra ulubione przez zmarłego piosenki.
Po smakowitym obiedzie, po kilkunastu kilometrach docieramy „naszymi samochodami” do założonego na początku naszej ery przez Majów miasta Chichen Itza. Nasz meksykański przewodnik pokazuje nam tylko najważniejsze obiekty z listy światowego dziedzictwa UNESCO. Nic dziwnego, że w 2007 roku stanowisko archeologiczne Chichen Itza ogłoszono jednym z 7 nowych cudów świata. Rozpoczynamy zwiedzanie od 120 metrowego boiska do obrzędowej gry w pelota. Gra polegała na przerzuceniu dużej piłki kauczukowej przez kamienny pierścień umieszczony na dużej wysokości. Piłkę podrzucało się przedramieniem, ramieniem lub biodrem. Drużyna , która przegrała była poddana rytualnym mordzie. Przewodnik bez zmrużenia oka opowiadał o rytualnych okropnościach. Składanie ofiar polegało na przebijaniu sztyletami, miażdżeniu ofiar olbrzymim kamieniem czy wreszcie wyrywaniu serc, obcinaniu głów i zrzucaniu ich ze schodów piramidy. Zobaczyliśmy jeszcze i wysłuchali straszliwych opowieści o:
Świątyni Wojownika – w której zastosowano filary zbudowane w kształcie Pierzastych Węży oraz postaci wojowników, a także rzeźby półleżących postaci.
El Castillo – świątyni nazywanej Zamkiem, to Świątynia Kukulkana, odpowiednika Quetzalcoatla. Została wzniesiona na piramidzie schodkowej złożonej z dziewięciu tarasów. Schody prowadzą na szczyt piramidy z czterech stron, każdy bieg ma 91 stopni (razem 364 stopnie), 365 stopień (czyli ilość dni roku słonecznego) stanowi wejście do świątyni. U dołu schodów rzeźbione wyobrażenia głów Upierzonego Węża, które strzegły wejścia do świątyni.
Niestety nie wpuszczono już nas, abyśmy mogli zobaczyć rytualną studnię czyli zagłębienie o głębokości 40 metrów i średnicy 60 metrów. W czasie wielkiej suszy wrzucano do niej dziewice, aby przebłagać boga deszczu.
Po tym pełnym wrażeń dniu, przez piękną miejscowość Valladolid jedziemy do naszego hotelu. Nie udaje nam się trafić na autostradę, po której można poruszać się z prędkością 110 km/h. Jedziemy wzdłuż niej, bo tak wynika z nawigacji GPS, przez tętniące życiem meksykańskie wioseczki i miasteczka. Tutaj nie ma jak w Polsce fotoradarów, ale za to w każdej z mijanych miejscowości na drodze znajdują się „leżący policjanci” różnej wysokości i szerokości, zmuszający do bardzo wolnej i bezpiecznej dla pieszych jazdy.
Nasi kierowcy: Tomasz i Krzysztof w tym 6 dniu pielgrzymowania, przejechali blisko 550 km. Dziękujemy im i opiece św. Krzysztofa za bezpieczne dotarcie do naszego hotelu w Cancun.
Dzień siódmy - 9 lutego 2014 r.
Dzień siódmy – niedziela. Czas odpoczynku, opalania, plażowania i pływania. Słońce i ponad 30 st. Celsjusza sprawia, że praktycznie wszyscy czerwienieją i brązowieją. Wieczorem po kolacji ks. Władysław odprawił w swoim pokoju dla nas wszystkich – uroczystą mszę św. Dziękując w niej za pełnych wrażeń spędzonych dni pielgrzymowania po Meksyku i prosi o szczęśliwe jej kontynuowanie w Panamie i Kostaryce.
Opracowali:
Barbara i Kazimierz Łabaj