Lourdes La Salette, Andora i Hiszpania
20 września 2014
Kolejny 11 dzień pielgrzymki rozpoczynamy tradycyjnie mszą, po czym wyruszamy do Barcelony. Dużo mówi się i pisze na temat tego miasta, o jego szalonej architekturze, wspaniałych zabytkach i modnych barach, że wielu z nas z niecierpliwością oczekiwało na jego zwiedzanie. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że w czasie, jakim dysponujemy, nie uda nam się obejrzeć wszystkiego, co oferuje Barcelona. Na szczęście pan Andrzej wyręczył nas w podjęciu decyzji, co wybrać, spośród tak wielu atrakcji.
Zgodnie z przyjętym przez niego planem zwiedzanie Barcelony rozpoczęliśmy od wizyty na wspaniałym stadionie piłkarskim Camp Nou, wzniesionym w 1957 roku i rozbudowanym na potrzeby półfinału Pucharu Świata 1982 roku. W grupie znalazło się kilku miłośników piłki nożnej, którzy nie zważając na cenę biletu ( 23 euro ) zdecydowali się na jego zwiedzanie. Po powrocie rozemocjonowani opowiadali, że byli na zapleczu stadionu, przeszli przez szatnie, murawę, galerię prasową. Podziwiali zgromadzone w muzeum puchary, pamiątki i zdjęcia dokumentujące historię klubu. Osoby, które zrezygnowały z wejścia na stadion, czas oczekiwania na zwiedzających wypełniły sobie spacerem wokół stadionu i wizycie w FC Botiga Megastore. W sklepie gdzie można kupić wszystko, od piłek, butów, koszulek i różnorodnych gadżetów po butelki wina z logo klubu.
Kolejny punkt programu Parc Guell – ( planowany jako prywatna posiadłość na 60 domów wraz ze ścieżkami i terenami rekreacyjnymi ) pozostawił w wielu z nas wielki niedosyt. Z tego niezwykłego parku miejskiego położonego na wzgórzu, oferującego piękne widoki na miasto, wypełnionego surrealistycznymi elementami architektonicznymi, zdołaliśmy obejrzeć zaledwie taras nad pawilonem kolumnowym. Z daleka podziwialiśmy chyba najsłynniejszy element parku - długą wijącą się ceramiczną ławę, ozdobioną na całej powierzchni barwnymi odłamkami szkła i ceramiki. Niestety dzieląca nas od ławy odległość nie pozwoliła przyjrzeć się serii abstrakcyjnych motywów, symboli i obrazków jakie utworzone zostały z tych odłamków.
No cóż czas naglił, a na nas czekała kolejna atrakcja, którą należało koniecznie zobaczyć - najbardziej fantastyczny, niezwykły tak formą jak i duchem kościół „Świętej Rodziny”. Nic – naprawdę nic – nie może przygotować na wrażenie jakie wywiera ta budowla. Jedni widzą w niej dziwactwo i kicz, inni skończone cudo ale wszyscy są zgodni co do tego, że nie sposób go porównać do innego kościoła na całym świecie. Już sam rozmiar i kształt budowli, strzeliste wieże wywarł na nas wszystkich oszałamiające wrażenie, a mnogość rzeźb, różnorodność motywów roślinnych i zwierzęcych, ich niepowtarzalność (tak jak w naturze żaden z nich nie jest identyczny i jest rzeźbiony osobno) zaparł nam dech w piersiach. W zamyśle Antonio Gaudiego 18 strzelistych wież ma symbolizować 12 apostołów, 4 ewangelistów, Maryję oraz Jezusa (centralna i najwyższa).Trzy fasady kościoła przedstawiać życie Jezusa - od narodzin aż do śmierci. Fasada wschodnia poświęcona narodzeniu i dzieciństwu Chrystusa posiada 3 portale symbolizujące wiarę, nadzieję i miłość. Fasada zachodnia przedstawia mękę pańską a południowa nazywana Fasadą Chwały ma ukazywać dzieje Jezusa po zmartwychwstaniu. Niestety zabrakło czasu by obejrzeć wnętrze bazyliki. Kolejka oczekujących na wejście była zbyt długa a na nas już czekał autobus, którym przejechaliśmy na leżący w samym środku miasta olbrzymi plac Kataloński, zatrzymując się u szczytu Rambli.
Uznaliśmy, że zwiedzanie Barcelony byłoby niepełne bez przechadzki chociażby po krótkim odcinku tej słynnej alei, której nazwa pochodzi od arabskiego słowa ramla (piasek) i odwołuje się do dna potoku, który niegdyś sezonowo tędy przepływał. Rambla okazała się szerokim wysadzanym drzewami deptakiem pełnym kawiarni, sklepów, restauracji, kiosków z prasą i pamiątkami, zatłoczonym przez miejscowych i turystów. Na każdym kroku spotykaliśmy artystów ulicznych – mimów, malarzy i grajków.
Po przejściu kilkudziesięciu metrów opuściliśmy Ramblę kierując się w stronę barcelońskiej katedry La Seu, poświęconej patronce miasta, świętej Eulali, młodej dziewczynie zakatowanej przez rzymian za wierność wierze chrześcijańskiej. W tej jednej z najwspanialszych budowli gotyckich w Hiszpanii podziwialiśmy stojący w krypcie pod głównym ołtarzem ozdobny, alabastrowy grobowiec, w którym spoczywają szczątki świętej, imponujące stalle, boczne kapliczki z rzeźbionymi i malowanymi grobowcami oraz krużganki klasztorne otaczające wewnętrzny ogród z palmami i stadkiem gęgających gęsi. Białe gęsi hoduje się tu od ponad 500 lat albo (zależy, której opowieści zawierzyć) jako symbol cnoty świętej Eulalii, albo na pamiątkę minionego rzymskiego splendoru Barcelony, jako że gęsi hodowano na Kapitolu.
Z żalem opuściliśmy tę szczególnie piękną katedrą by udać się na Placa del Rei. Plac był kiedyś dziedzińcem pałacu książąt barcelońskich, a kamienne schody znajdujące się na dziedzińcu prowadzą z niego do głównej sali pałacu. To właśnie na tych schodach Ferdynand i Izabela powitali w 1492 roku Krzysztofa Kolumba, wracającego ze słynnej wyprawy. Następnie idąc wąskimi, urokliwymi uliczkami, podziwiając otaczające nas średniowieczne budynki dotarliśmy na Placa de Sant Jaume. Na plac, będący ośrodkiem władz miejskich i regionalnych, chlubiący się dwiema z najważniejszych budowli Barcelony - ratuszem i siedzibą władz katalońskich. Przecinając elegancki, otoczony wysokimi, arkadowymi budynkami, ozdobiony żelaznymi latarniami plac Reial wyszliśmy ponownie na Ramble. Korzystając z czasu wolnego ,zanurzyliśmy się w gwarny, kolorowy tłum by posłuchać ulicznych grajków, przyjrzeć się malowidłom powstającym na chodniku, podziwiać „ludzkie rzeźby” wypić kawę czy kupić ostatnie pamiątki oferowane na straganach. Powoli dotarliśmy do końca Rambli i miejsca spotkania grupy - do pomnika Krzysztofa Kolumba. Odsłonięty tuż przed wystawą światową w 1888 roku posąg Kolumba stoi na szczycie imponującej żelaznej kolumny, otoczonej u podstawy lwami i opasanej płaskorzeźbami opisującym jego życie i podróże. Zdążyliśmy jeszcze „rzucić okiem” na olbrzymie kamienne budynki siedziby władz portowych i służb celnych oraz na przepiękne jachty zacumowane w wewnętrznym porcie, gdy nadjechał nasz autobus. Zmęczeni lecz pełni wspaniałych wrażeń wsiedliśmy doń by udać się do hotelu w Lloret de Mar. Hiszpański pisarz Zafon Carlos Ruiz w książce Cień Wiatru pisząc o Barcelonie stwierdził „To miasto ma czarodziejską moc. Zanim się człowiek obejrzy wejdzie mu pod skórę i skradnie dusze”. Z pewnością niejeden z uczestników wycieczki zgodziłoby się z nim.
21 września 2014
Ostatni dzień pielgrzymki. Uzmysłowiliśmy to sobie gdy rankiem przystąpiliśmy do pakowania naszych bagaży. Niektórym pakowanie przychodziło z wysiłkiem, walizki jakby się skurczyły, rzeczy z trudem się w nich mieściły, brakowało miejsca na pamiątki i upominki zakupione dla rodziny i przyjaciół. Po śniadaniu sprawnie wykwaterowaliśmy się z hotelu, umieściliśmy bagaże w autobusie i cała grupą wyruszyliśmy do parafialnego kościoła Św. Roma. W tym gotyckim kościele z kolorowymi dachówkami i kaplicą Św. Sakramentu z mozaikową kopułą, gościliśmy codziennie uczestnicząc w odprawianej w nim mszy świętej. Dzisiejsza msza, jak zapowiadał ks. Władysław Kolorz miała być szczególna. Faktycznie była - koncelebrowana, międzynarodowa – odprawiana w języku polskim i katalońskim z czytaniem mszalnym w różnych językach m.in. niemieckim, francuskim, włoskim. Podniosłą atmosferę tej mszy podkreślała przepiękna muzyka organowa i śpiew.
Dojazd na lotnisko, odprawa biletowo-bagażowa przebiegła sprawnie i bez problemów. Samolot wystartował z małym opóźnieniem ale na lotniku w Pyrzowicach wylądował zgodnie z rozkładem. Wylądowaliśmy zmęczeni ale szczęśliwi, że jesteśmy już prawie w domu, tylko gdzieś w głowie kołatała się myśl - szkoda że tak krótko. Ciężko było nam się żegnać, bo mimo, niezbyt długiego czasu jaki spędziliśmy razem, zdążyliśmy się z sobą zżyć. Wzajemnie zapewnialiśmy się , że na pewno spotkamy się na kolejnej pielgrzymce. Niestety jak się okazało na sam koniec dopadł nas pech. Linia lotnicza zagubiła jeden bagaż, a pan Andrzej - niezawodny tej pory pilot - zbyt wcześnie dał sygnał do odjazdu autobusu, którym część grupy udawała się do Katowic, pozostawiając dwoje uczestników na lotnisku.
Opracowali – Aleksandra i Antoni Piątkowscy